czwartek, 20 listopada 2008

Robert Lowell - Samobójstwo

Przychodzisz tylko w morderczych
halucynacjach nocy,
kiedy mój śpiący profetyczny umysł
doświadcza rzeczy
które się jeszcze nie zdarzyły


Czasami w snach
włosy wychodziły mi
z głowy garściami,
widziałem jak leżą
rozsypane na poduszce jak len


Czasami w snach
zęby chwiały mi się w ustach…
Pałka, zapałka, dwa kije –
były pestkami wiśni,
kiedy je wypluwałem


Już wiecej do ciebie nie przyjdę
i nie narażę się na pomoc, przed którą uciekłem –
pielęgniarzy, pomrokę i psy,
tę grę w chowanego ze mną –
„Kuku, kuku. Tu jestem…”


Gdybym był przeżył
i mógł nie pamiętać,
że to się w końcu musi zdarzyć,
nawet dzieciom –
byłoby inaczej.


Jedno światło, dwa światła, trzy
jest dzień i nie potrzeba świateł.
Twoje auto, którego wypatruje , ciągle nie nadjeżdża,
niedoczekanie, żebym cię miał wyglądać
zza uchylonych ukradkiem drzwi.


Drzewa zawierają gałęzie i robią się czerwone,
ich zimowe szkielety trudno rozpoznać;
przyjaciel widywany rzadko
nie jest ten sam –
jak szybko nawet nieudolne gotowanie zjada dzień.


Podchodzę do okna,
i nawet otwieram je na oścież –
pięć pięter niżej drzewa to krzaki i zielska,
zbyt niepozorne i małe
by odwlec upadek wróbla.


Dlaczego nie doszedłeś za mną tutaj,
tak jak chodziłeś za mną wszędzie?
Nie możesz tego zrobić
z mglistym poczuciem nieuchronności
ani stłumionym, choć śmiercionośnym westchnieniem.


Czy zasługuje na zaufanie
dlatego że nie próbowałem samobójstwa –
czy też obawiam się
że ów egzotyczny akt
wykaże moją nieudolność,


bo nie wiem jeszcze, że błąd
naprawia praktyka,
jak nasze pierwsze amatorskie zdjęcia,
bez głowy, z połową głowy, przekrzywione
i prześwietlone fleszem?

Brak komentarzy: